wyczuwam siebie samą całkiem dobrze. siadam na materacu, obok leży stos książek. lektury, grube rury, vademecum gegra, zbiory i zbiorki zadań, repetytki z ang. prawie pełna mobilizacja, licznik dni do matury mało mnie obchodzi i cały czas wierzę, że jeszcze zdążę się czegoś nauczyc. na weekend czekałam, nie powiem, na chwile spokoju i na choc jedną wyspaną do końca noc. i cały czas do przodu, cały czas dążenie do czegoś, ale do czego (?) nie wiem. może do maja, do 13 po południu gdy procenty wypełnią każdy zakamarek mnie opuchnięty stresogennym powietrzem. dużo myślę o wiośnie i lecie, jasna cholera to tylko marzec kwiecień i jesteśmy wolni ;o czasem myślę też
co z nami będzie? ale no co, wszystkie drzwi świata stoją otworem! życzyłoby się mi aby śnieg już zniknął, na nic potrzebny i już wkurwiający mocno.
sobota, na głowie robota, zerowa ochota

chyba nigdy jeszcze nie czułam tak mocno słowa
teraz.
ej,"kiedy ślub?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz